Są takie pytania, które słyszę od rodziców maluszków szczególnie często, np. „czy możesz na polecić coś do słuchania w domu dla dzieci?”. Pewnie, że mogę 🙂 I tak od lat polecam rodzicom konkretne płyty (o tym jeszcze pojawi się wpis) i daję bardziej ogólne wskazówki, np. by nie ograniczać się do muzyk dziecięcej, by najlepiej w ogóle nie puszczać dzieciom nagrań z polskimi piosenkami dziecięcymi, bo są tak straszne, że aż uszy niszczą. Mówię o tym, że dzieciom powinno się śpiewać dużo, a jeśli odtwarzać muzykę to w różnych stylach. Opowiadam o tym, że z muzyką jest jak z językiem – nie można się ograniczać do najprostszych form. Ale dziś chciałabym powiedzieć o jeszcze jednej i chyba jeszcze ważniejszej sprawie. Dzieci powinny słuchać również, a może przede wszystkim… ciszy! Dziś więc o wielkim niebezpieczeństwie jakie niesie zbyt dużo muzyki.
Nasze uszy od setek lat były przyzwyczajone do kilku typów dźwięków – dźwięków natury i dźwięków wydawanych przez ludzi. Było tak przez setki tysięcy lat, aż do XVIII wieku, kiedy za sprawą pierwszej rewolucji przemysłowej, co możemy roboczo nazwać sobie pierwszym skokiem akustycznym, krajobraz akustyczny zmienił się znacząco.
Powstały wtedy pierwsze przemysłowe maszyny mechaniczne wykorzystywane gł. w przemyśle tkackim, opracowano nową metodę przeróbki surówki na stal. Rozwój górnictwa i metalurgii doprowadził do rozwoju transportu, powstały maszyny parowe, a na początku XIX wieku kolej. Od tego czasu było coraz głośniej – w II połowie XIX w (druga rewolucja przemysłowa) powstały m.in. silnik gazowy, karabin, telefon, czy nawet pierwszy odkurzacz, a w raz z rozwojem elektryczności kolejne hałasujące urządzenia. Krajobraz akustyczny zmienił się drastycznie, ale nie był to jeszcze najgorszy pod względem zanieczyszczenia hałasem, czas. Ten dopiero nadszedł wraz z trzecią rewolucją przemysłową, tzw. naukowo-techniczną, która trwa od II wojny światowej do dziś.
Czy możemy sobie wyobrazić hałas większy niż ten w hucie stali z połowy wieku XX w.? Nigdy nie byłam w takim miejscu, ale moje wyobrażenie dudniącego ognia, bijących młotów i pracujących maszyn podpowiada mi, że głośniej chyba być nie może. Dziś jednak nasze uszy, a nawet bardziej mózg, są znacznie mocnej obciążone – nie przez natężenie decybeli, a przez to, że cały czas coś gdzieś gra. W sklepie muzyka, w korku radio, z każdego okna w bloku coś słychać i u nas w domu, ciągle coś gra! Czy to radio, czy też telewizor, YouTube, Spotify, podkasty. A gdzie się podziała cisza? Kiedyś muzyka była czymś wyjątkowym, a cisza codziennością. Dziś jest odwrotnie. Dziś wydaje nam się, że hałas to szum na ulicy, dudnienie tramwaju, krzyczące dzieci w szkole podstawowej, lecz często zapominamy, że my też produkujemy hałas – niekoniecznie głośnymi dźwiękami, lecz takimi, które po prostu „sobie grają”. Kilka lat temu trafiłam na refleksje Witodla Lutosławskiego na ten temat ciszy i hałasu – napisane w punkt! Przytaczam tę krótka i niezwykle bogatą w treść lekturę (obowiązkową) poniżej:
„Słuch ludzki jest zmysłem upośledzonym, ponieważ jest zupełnie bezbronny. Możemy zamknąć oczy, jeśli nie chcemy widzieć, możemy nie jeść, jeśli nam nie smakuje, możemy nie dotykać, jeśli nas parzy. Natomiast nie pomoże zatykanie uszu, a nawet zalepianie ich woskiem, jeśli nie chcemy słyszeć. Dźwięk dochodzi do nas poprzez czaszkę. Słuch nasz jest bezbronny i pod tym względem jesteśmy niewolnikami otaczającego nas świata. Może wydać się dziwne, że powtarzam rzeczy oczywiste dla każdego. A jednak większość ludzi postępuje dziś tak, jakby te zupełnie oczywiste fakty nie dochodziły do ich świadomości. Motocyklisty nie obchodzi fakt, że przelatując o trzeciej w nocy przez puste ulice, budzi po drodze setki ludzi. Jeszcze mniej troszczy się o innych właściciel radioodbiornika, zmuszając wszystkich swych sąsiadów do słuchania programu radiowego nieraz całymi godzinami. Mógłbym długo wyliczać te zjawiska współczesnego życia, które skłaniają nas do smutnego stwierdzenia: człowiek został wyzuty z jednego z elementarnych praw – prawa do ciszy. Prawa tego nie chronią ustawy, nie uznają go również sami ludzie w swych codziennym postępowaniu.
Czasem marzę o życiu w jakiejś odległej epoce, w której nie będzie już hałaśliwych silników spalinowych, a istnieć będą aparaty pozwalające człowiekowi stworzyć dokoła siebie – kiedy tylko tego zapragnie – barierę próżniową, przez którą żaden dźwięk nie będzie mógł się przedostać. Staram się wszakże unikać tych marzeń, ponieważ powrót do rzeczywistości jest zbyt przykry.
Oto na przykład w lecie muszę dusić się z gorąca i braku powietrza w mej małej pracowni. O kilkaset metrów ode mnie bowiem mieszka człowiek, który ma zwyczaj przy otwartym oknie nastawiać radio. Gdy ja z kolei otworzę okno, natychmiast pokój mój napełnia się strumieniami tzw. „muzyczki”; znika natychmiast nie tylko możliwość pracowania czy wypoczywania, znika również możliwość myślenia o czymkolwiek, a w końcu – ochota na cokolwiek. Pozostaje tylko rozdrażnienie i smutek człowieka, któremu zadają przymus. Powie ktoś, że jestem specjalnie wrażliwy. Pewnie; gdybym nie był wrażliwy na dźwięk, nie mógłbym być kompozytorem. Ale to złudzenie, że tylko muzycy i kompozytorzy obdarzeni są taką wrażliwością. Jest ona dużo powszechniejsza, niż się to na pozór wydaje. Tylko tępieje ona z roku na rok na skutek gwałtu zadawanego jej codziennie przez współczesne życie.
Jedną z form tego gwałtu jest przymus słuchania muzyki. Przymus ten występuje dziś właściwie wszędzie. Nie sposób uwolnić się od radia grającego za ścianą sąsiedniego mieszkania, od głośnika ustawionego przez tępego gorliwca na plaży, na pokładzie statku czy w restauracji. Nawet na powierzchni jeziora nie możemy wsłuchiwać się w odgłosy ptaków, bo przepływający właśnie obok kajak serwuje nam (wtłacza nam do ucha) z tranzystora jakąś głupawą melodyjkę jakiegoś przeboju.
Nie jestem bynajmniej wrogiem muzyki lekkiej. Niech służy ona tym wszystkim, którzy znajdują w niej przyjemność i wypoczynek. Jednak nawyk słuchania jej całymi godzinami, a przede wszystkim zmuszanie wielkiej liczby ludzi do słuchania jej, czy tego chcą, czy nie chcą, skłaniają do głębokiego zastanowienia. Należałoby przedsięwziąć badania naukowe celem wydobycia wpływu, jaki zjawisko to wywiera na psychikę ludzką. Łatwo przewidzieć, że wpływ ten nie może być dodatni.
Już dziś mówić mogę z całą pewnością o jednej stronie tego zagadnienia. Jest nią mianowicie zanik wrażliwości muzycznej u ludzi mających nawyk słuchania tzw. muzyczki przy każdej możliwej okazji, nie wykluczając godzin poświęconych jednocześnie pracy umysłowej.
Z całą pewnością twierdzę, że człowiek słuchający przez kilka godzin dziennie radia (tzw. muzyczki tła) w ciągu paru lat jest już dostatecznie spreparowany, aby nigdy nie doznawać najmniejszego wzruszenia przy słuchaniu kwartetu Beethovena lub preludium Debussy’ego.”
Witold Lutosławski. O muzyce. Pisma i wypowiedzi w opracowaniu Zbigniewa Skowrona, wydane przez Towarzystwo im. Witolda Lutosławskiego i wydawnictwo Słowo/Obraz/Terytoria 2011, s.433
Nie sposób nie zgodzić się z Lutosławskim – muzyka nas otacza i często nie możemy przed nią uciec. Z nauczycielki, życiowej towarzyszki i przewodniczki zmieniła się w natręctwo. Poniekąd na nasze życzenie – bo czy będąc w domu dbamy o obecność ciszy? Wielu ludzi mówi, że cisza ich niepokoi, że mają potrzebę, by słyszeć jakieś dźwięki (radio, muzykę, telewizję) w tle. Po to tylko, by nie słyszeć ciszy. A może po to by, o zgrozo!, nie słyszeć swoich myśli?
Spróbuj zrobić doświadczenie: włącz na głos jakąś piosenkę i kiedy już będziesz ją słyszeć, zacznij równocześnie nucić inną. Trudne, prawda? Nie tak łatwo zanucić coś, kiedy do naszej głowy trafia w tym samym czasie inna melodia. Dla naszych dzieci wyobrażenie sobie muzyki w głowie jest jeszcze trudniejsze niż dla nas. Proces muzycznego myślenia nazywamy „audiacją”, o czym jeszcze szerzej będę pisać w kolejnych tekstach. Audiacja, w dużym skrócie, jest czymś w rodzaju „myślenia muzycznego”. Podobnie jak z językiem, dzieci zanim wypowiedzą świadomie słowa z jakąś intencją, muszą je pomyśleć. Dziecko musi wiedzieć, że chce powiedzieć „mama”, „lampa”, „kot”. Tak samo w muzyce – zanim nasz maluszek zaśpiewa, musi to w głowie wyaudiować. To, że dziecko nauczyło się audiacji możemy poznać m.in. po tym, że potrafi z pamięci zaśpiewać piosenkę, lecz mam tu na myśli poprawne zaśpiewanie – z odpowiednim rytmem i melodią. Słowa piosenki w tym wypadku są najmniej ważne. Proces nauki audiacji zazwyczaj trwa kilka lat i przechodzi kilka stadiów. Nie jest jednak możliwe nauczenie się audiowania, jeżeli nie mamy możliwości spróbowania zaśpiewać w ciszy, gdyż przez większość czasu nie pozwala nam na to grająca w tle muzyka. Wiadomo – mało kto słucha muzyki/radia/telewizji na okrągło, ale jeśli jest tego za dużo w naszym otoczeniu, to w momencie gdy nastaje cisza zawsze w pierwszej kolejności nasze uszy i mózg będą chciały odpocząć, a dopiero później, gdy ciszą się już nasycą będą gotowe, by samodzielnie muzykę tworzyć.
I druga istotna rzecz. W tekście o tym kiedy jest najlepszy moment na rozpoczęcie edukacji muzycznej (KLIK!) opisywałam jak bardzo dzieci we wczesnych latach dzieciństwa wrażliwe są na muzykę. Pisząc ten tekst wpadło mi do głowy wspomnienie z czasów studiów na Akademii Muzycznej z wykładu z psychologii muzyki, gdzie dywagowaliśmy, czy muzyka pomaga w skupieniu, czy też nie. Większość z nas, studentów, powiedziała, że nas rozprasza. Tendencje raczej są takie, że większość ludzi lubi słuchać muzyki przy okazji pracy/nauki. Okazuje się jednak, że muzyka jest szczególnie rozpraszająca dla osób, które są na nią wrażliwe. I teraz powinna zaświecić się nam wszystkim w głowie czerwona lampka – bo czy to nie dzieci są najbardziej wrażliwe na muzykę? No właśnie! I tutaj mamy drugie zagrożenie – dzieciaki mogą być tak zaabsorbowane tym co słyszą, że dużo trudniej będzie im bawić się, uczyć nowych rzeczy, rozwijać swoje kompetencje komunikacyjne czy wykonywać jakiekolwiek inne czynności. To tak jakby głodnego posadzić przy stole pełnym jedzenia i kazać mu pracować. Nie ma szans się skupić jak wszystko pachnie i kusi dookoła!
I żebyśmy się dobrze zrozumieli – uważam, że żadna dziedzina sztuki i nauki nie rozwija dzieci tak bardzo jak muzyka i jeśli warto w coś inwestować, to właśnie w muzykę, ale korzystajmy z niej mądrze – niech muzyka i telewizyjno-radiowy hałas nie będzie naszym 24-godzinnym tłem życia, dajmy sobie czas, by móc swobodnie myśleć – bez dźwiękowych rozpraszaczy 🙂
Podsumowując, warto posłuchać czasami ciszy – dla higieny mózgu 🙂 Skończmy pięknym cytatem Marii Montessori:
Cisza przynosi nam często wiedzę, którą jeszcze nie do końca pojęliśmy, że mianowicie posiadamy życie wewnętrzne(…). Poprzez ciszę dziecko, być może po raz pierwszy, spostrzega własne życie wewnętrzne (…). Cisza przygotowuje duszę na określone wewnętrzne doświadczenia (…). Po doświadczeniu ciszy nie jest się tym, kim było się wcześniej.”
I ja Wam życzę tego niezwykłego doświadczenia – na co dzień!
PS. To jest drugi artykuł z serii tekstów o środowisku akustycznym. Czy widzieliście poprzedni? KLIK: Środowisko akustyczne a rozwój
Copyright 2022 makememusic.pl. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Made by: ManiaRobiStrony@gmail.com
Polityka prywatności